Etykiety

poniedziałek, 19 marca 2012

Antigua - kolonialna perła Gwatemali

O tym, że umiejętności sprzedażowe Antiguańskich kobiet biją na głowę nawet przedstawicieli handlowych Coca-Coli już wiecie. Pora podzielić się innymi obserwacjami z tego miasta.

Antigua, do 1776 roku stolica kraju, uchodzi za jedyne w swoim rodzaju miasto w Gwatemali. Położona w sąsiedztwie trzech wulkanów do dzisiaj zachowała swój kolonialny styl. Tym właśnie różni się od wszystkich innych miejsc w kraju - jest ładna, zadbana, kolonialna, kameralna. Dopiero po odwiedzeniu kolejnych kilku miasteczek Gwatemali będę w stanie stwierdzić, że pogłoski o byciu jedynym w swoim rodzaju są przesadzone, co nie zmienia faktu, że miasteczko jest faktycznie przyjemne.

Brukowane ulice, kamienna zabudowa z dominującym kolorem białym, spora liczba placyków i kościołów tworzą atmosferę tego miejsca. Ludzie przyjeżdżają tutaj z trzech powodów - zobaczyć najbardziej kolonialne miasto Ameryki Środkowej, wspiąć się na wulkan albo pouczyć się hiszpańskiego. Miasto znane jest bowiem z tego, że organizuje kursy językowe, które trwają nawet kilka tygodni.

Antigua jest faktycznie przyjemnym miejscem, ale wiele tu do roboty nie ma. Można schodzić miasto wzdłuż i wszerz, usiąść sobie w restauracji na lunch (choć jak na tego typu miasteczko zaskakująco trudno mi było znaleźć jakąś fajną knajpkę - było ich tam w sumie sporo, ale były jakoś poukrywane w zakamarkach kolonialnych zabudowań), znowu pospacerować, usiąść na kawę i tak w kółko. Lubię takie miejsca, ich swobodny klimat, powolne tempo, kameralne rozmiary.






Drugiego dnia pobytu w Antigua postanowiłem wybrać się na pieszą wycieczkę na wulkan Pacaya znajdujący się w pobliżu miasta. Wykupiłem wycieczkę w lokalnym biurze podróży (obejmowała transport i przewodnika) i ruszyłem o godzinie 6 rano w drogę. Po półtorej godziny byłem już u stóp wulkanu gotowy do wspinaczki. Ok, z tą gotowością do przesadzam. Wspinacz ze mnie raczej średni, więc od początku miałem wątpliwości, czy ta wycieczka to dobry pomysł. Potrafię chodzić długie dystanse, ale preferuję teren płaski, droga pod górę stanowi dla mnie pewien problem.

No ale nic, jak już zapłaciłem, to idę. Grupa składająca się z 10 osób pod wodzą przewodnika Jose ruszyła powoli pod górę. Dla doświadczonych piechurów droga pewnie nie byłaby bardzo męcząca, ale dla mnie 3,5 km w górę i potem drugie tyle w dół stanowiło pewne wyzwanie. Po półtorej godzinie wspinaczki (być może wyobrażacie sobie wspinaczkę po prawie pionowej ścianie - tak ostro nie było, ale droga konsekwetnie prowadziła ku górze) udało nam się dostać do celu. Milczeniem pominę fakt, że na jakieś 200 metrów przed końcem byłem tak wycieńczony, że myślałem, że zejdę (i to w tym metaforycznym, a nie dosłownym sensie), bo przecież po kilkuminutowej przerwie ruszyłem dalej i dotarłem do celu. Gwoli sprawiedliwości muszę dodać, że wycieczki nie prowadzą piechurów na sam szczyt wulkanu a tylko do pewnego poziomu, co nie zmienia faktu, że przeszliśmy w ponad półtorej godziny 3,5 kilometra pod górę z różnicą poziomów 500 metrów. Jak dla mnie był to niezły wyczyn.

Jeszcze tego popołudnia planowałem wsiąść w autobus i ruszyć w kierunku jeziora Atitlan, ale właśnie po południu zacząłem naprawdę odczuwać trudy tego dnia i zmęczenie wywołane wspinaczką. Postanowiłem zostać jeszcze jedną noc w Antigua. Moje ciało tej decyzji nie żałowało.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz